O mnie
Nie ma lepszego miejsca pod słońcem od kuchennego stołu, gdzie po zwariowanym dniu, rodzina zbiera się na wspólny posiłek. Tam jest twój dom, gdzie się twoja historia zaczyna. Moja historia zaczęła się na południu Francji, gdy wspólnie z ojcem moich dzieci, zdecydowaliśmy się na zakup ponad 900-letniego, średniowiecznego zamku Montalègre. Całkowite odrestaurowanie posiadłości zabrało nam ponad 10 lat, ale już parę miesięcy po zamieszkaniu tam, przyjęłam naszych pierwszych gości. Zdecydowałam, że będę gościć podróżnych. Różnorakich obieżyświatów, spragnionych niecodziennych wrażeń. Gotowych na przebieranie się w kmiecia lub Wołodyjowskiego do swojskiej kolacji. I tak się zaczęło.
Pierwsza ślubna ceremonia, wymuskana specjalnie dla naszych włoskich przyjaciół, Sonii i Stefano. Miało być skromnie, jak w rodzinie. Było bosko, jak w raju!
Już wtedy wiedziałam, że prestiż bez prostoty jest żałosnym nieporozumieniem. I odwrotnie.




Kolejne spotkania, kolejne ceremonie ślubne, kolejne emocje... jak szampańskie bąbelki, za każdym razem potrzeba ich więcej, aby osiągnęć pożądany efekt. Na szczęście otaczają mnie zaufane osoby, z którymi pracuję od lat. Zespół, który sama skomponowałam, profesjonaliści najróżniejszych dziedzin, ściągniętych z całego kraju, dzięki nieprzespanym nocom, niekończącym się dyskusjom i niezliczonym spotkaniom weryfikacyjnym... grupa przyjaciół, która zgodnie z moimi szalonymi pomysłami, trzyma rękę na pulsie. Dzisiaj "te rzeczy" określa się w CV jako "długoletnie doświadczenie"...
Francja - elegancja. 13 lat sprzątania, prania, prasowania, gotowania... i uśmiechów, spontanicznych i tych bardziej profesjonalnych. Stłumione szepty bo późno, a wszyscy śpią (wszyscy, oprócz mnie i 84-letniej artystki-malarki, która samą siebie nazywa "wariatką z Bermudów"). Siedzimy i pijemy likier. Jeden i drugi. Siódmy. Jedenasty. Wariatka opowiedziała mi prawie całe swoje życie. Ja nie opowiedziałam wiele. Przecież mam dopiero 45 lat, wszystko jeszcze przede mną!




Mauritius - bliskie spotkania trzeciego stopnia. Z karaluchami włącznie.
Od trzech lat odkrywam ten obcy mi kraj i jego egzotycznych obywateli. Nie sądziłam, że oprócz rajskich, szeroko reklamowanych plaż, ten skrawek ziemi zdoła mnie jeszcze czymś urzec, zadziwić czy wzruszyć... A jednak! Z czasem, odkrywam kulisy tubylczego życia, tego spoza hotelowych widokówek.
Uczę się oddychać tym samym powietrzem co rybak, wystawiający na sprzedaż swój poranny połów. Jedna ryba, na rozłożonej na ziemi gazecie. "Chodź już, tu śmierdzi", marudzi po angielsku mała dziewczynka i ciągnie za rękę niewysoką blondynkę z pięknymi okularami. Wsiadają do taksówki i znikają za zakrętem. "Chodź już, czas oskrobać rybę", mówi po kreolsku, smagły chłopak do młodszego brata. Pakuje rybę do worka, wkłada pod pachę i ciągnie malca w kierunku rozwalającej się budy.
Moje życie na Mauritiusie. Moja pasja i robota. Moja rodzina i kumple. Trochę odrapanego patosu. I ślubne wianki z frangipane. Jak tu nie zwariować?